Jak fintechy sobie radzą w trakcie kryzysu?
Często tak się dzieje, że w trakcie kryzysów dochodzi do zmian pewnych zasad rynkowych. Jednym z częstych procesów jest spadek optymizmu na rynkach. W trakcie wzrostów często tak bywa, że firma może latami mieć fatalne wyniki finansowe. Ale mimo tego rosnąć, dzięki czemu otrzymywać finansowanie od inwestorów. W trudnych czasach jednak spadający optymizm może powodować, że skłonność do ryzyka długoterminowego i tolerancji strat spada.
Jaki jest tego efekt w praktyce?
Firmy, które dotychczas zamierzały budować skalę, by zwiększać zasięg i liczbę klientów, a nagle muszą pokazywać dobre wyniki, mają jedną z dwóch dróg do wyboru. Jedną jest ograniczenie kosztów, drugą zwiększenie przychodów. W przypadku branży fintech cięcie kosztów zawsze powoduje, że można uzyskać rentowność. Biznesy te często mają taką politykę cenową, że niemal niezależnie od kosztów w pewnej niskiej skali nie powinny być rentowne. Można oczywiście zmniejszyć zatrudnienie, renegocjować umowy czy szukać tańszych alternatyw. Ale w biznesie skali często to właśnie skala jest konieczna do sukcesu takich działań.
Czy jest zatem wyjście z sytuacji?
Wyjście jednak istnieje, ale jest dość bolesne. Jest to wzrost cen. Wiele firm broni się rękami i nogami przed tą polityką. W końcu nikt nie lubi wzrostów cen, a skoro coś jest nielubiane to może powodować spowolnienie dopływu użytkowników, a nawet ich spadek. W rezultacie może znacząco spowolnić plany rozwojowe firmy. Czasem niestety nie ma innego wyjścia. Jest to natomiast dość zdrowa sytuacja dla nas jako użytkowników. Bo dowiadujemy się ile ta usługa, z której korzystamy, realnie kosztuje. Czyli ile będzie kosztować, jak firma rozpocznie proces komercjalizacji. Wiele firm bowiem przez pierwsze lata przywiązuje do siebie użytkowników dając im coś za darmo. Lub bardzo tanio, a potem trudno jest nam zrezygnować z ich usług, bo się przyzwyczailiśmy. Nie można porównywać tego do strategii dealerów narkotykowych i pierwszej działki gratis, ale mechanizm ma pewne cechy wspólne.
Jak to wygląda w praktyce?
Wiele firm wykorzystuje obecnie Covid-19, by podnieść ceny lub wprowadzić opłaty za rzeczy, które dotychczas były za darmo. Epidemia jest wygodnym powodem, by przenieść winę z tego, że dotychczasowy model firmy był taki, a nie inny, a teraz chcemy go zracjonalizować. W efekcie dowiadujemy się, że nasze wallety online’owe jednak zaczynają coś kosztować. Że liczba darmowych wypłat z bankomatów spada, że nie możemy już bez opłat wymienić środków w popularnej firmie oferującej karty multi-walutowe. Czy tak wysokiej kwoty nie wymienimy bez prowizji bądź zauważymy dodatkową dużą opłatę za transakcję w weekend. A czasem pojawiają się wręcz abonamenty płatne, których wcześniej nie było. Rezultatem tych działań jest fakt, że nagle się okazuje, że duża część z tych usług wcale nie jest o tyle korzystniejsza niż w bankach i niż dotychczas myśleliśmy, a czasem wręcz wypada słabiej.
Czy wszędzie to tak wygląda?
Absolutnie nie – na rynku są przecież fintechy. Które działają na tyle długo, że już dawno przeszły etap komercjalizacji, a tych biznesów z racji ich umiejscowienia w internecie kryzys wcale mocno nie dotknął. W rezultacie ich oferta praktycznie się nie zmieniła. Dobrym przykładem są kantory internetowe w Polsce, które powstawały w większości 5-10 lat temu. Warto zwrócić uwagę, że większość z nich była finansowana przez właścicieli i nie musiała budować sztucznie wartości, budując sztucznie skalę np. walutomat.pl. W rezultacie w branży tej nie było widać zmiany cen. Widać natomiast, że nagle pewien poziom równowagi cenowej pomiędzy nimi a np. kartami multi-walutowymi został zaburzony. Nagle się okazuje, że wymiana w kantorach internetowych jest znacznie tańsza niż na kartach płatniczych (przykładowo Walutomat: https://www.walutomat.pl/kursy-walut/). Dodatkowo większość kantorów internetowych ma stabilną politykę cenową. Cęsto taką samą przez całą dobę. Nie robią one sztuczek w postaci dodatkowego 1% za wymianę w weekend. Co w przypadku płatności kartą walutową i wyjazdów weekendowych dzieje się niemal zawsze.
Co z tego wynika?
Po raz kolejny okazuje się, że w gospodarce nie ma darmowych obiadów, ktoś za nie musi zapłacić. Jeżeli korzystamy z nowych usług i mają one podejrzanie promocyjne oferty, to wcale nie musi to być oszustwem. Może to być po prostu wydawanie pieniędzy inwestora, aby zbudować większą skalę. Musimy się jednak liczyć z tym, że preferencyjne warunki kiedyś się skończą. A my możemy zostać z produktem, do którego się przyzwyczailiśmy, a wcale nie jest dla nas korzystny.
Źródło: Materiał Partnera